Jakoś tak nie mogę się zebrać, żeby dokończyć biżutki, które zrobiłam na wyjeździe...
Byłam w poniedziałek na Zjeździe Hodowców w Polanowicach, potem pojechaliśmy do Krakowa- tam mieliśmy nocleg. Pokój zarezerwowany był w niewielkim pensjonacie w dzielnicy żydowskiej. To była moja pierwsza wizyta w Krakowie od wielu lat. Tu poznałam swojego małża. Niestety knajpka, do której chodziliśmy na grzane wino i fasolę z pieprzem już nie istnieje.
Ponieważ uwielbiam kuchnię indyjską (sama także nie jedną potrawę potrafię zrobić) to obiadek mieliśmy właśnie w tym klimacie :) Panir w sosie szpinakowym, ryż z groszkiem i chlebek indyjski były super!!! Wieczorem podreptaliśmy oczywiście na rynek, kolacja, piwko i do hotelu bo do południa trzeba było wyjechać do domu. Dobrze, że nocowaliśmy, ponieważ w poniedziałek wyjeżdżaliśmy bardzo wcześnie rano, żeby zdążyć na obrady, a upał zrobił się niemiłosierny więc zmęczenie było spore. Ja jeszcze po 2 dniach wystawy kaktusowej.... więc pierwszy raz posypiałam w samochodzie... A tak prysznic ochładzający i odpoczynek pozwoliły bezpiecznie wrócić do domu. Jestem już drugi dzień w pracy i jakoś nie mogę się ogarnąć. Muszę sobie wypunktować co mam do zrobienia, bo inaczej ciężko będzie zrobić to, co powinnam.Tak więc na razie nie biżuteryjnie....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz